piątek, 5 lipca 2013

Chapter VII: Yardies

Justin

- Liam.- warknąłem, mierząc gościa od góry do dołu.
- Musimy pogadać.- sapnął, wpychając mnie do pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Zdezorientowany przyglądałem mu się z przymkniętymi powiekami, czekając aż w końcu coś powie. Nie wyglądał normalnie (?). Cały spocony, czerwony i, co najdziwniejsze wystraszony.
- Powiesz w końcu o co chodzi? I co ty do chuja robisz w moim pokoju?- sapnąłem, wsuwając ręce do kieszeni jeansów.
- Bieber, stul pysk i po prostu słuchaj.- wysapał, kręcąc głową.- Przyszli tu. Rozumiesz? Po Ciebie, Maxa, Alice i mnie. Kurwa przyszli! Nikt nie ma kasy, rozumiesz to!?- niemalże wrzasnął, kopiąc w pobliskie krzesło, które natychmiast przeleciało przez pół pokoju.
- Ty żartujesz?- parsknąłem, nerwowo przesuwając się w miejscu.
- ONI TU SĄ.- warknął a następnie pchnął mnie na pobliską ścianę, przez co poczułem ostry ból w plecach.

Yardies, wiedziałem, że w końcu i tutaj dotrą. Kim oni są? Oczywiście, jak kto woli. Grupa przestępcza, gang, mafia. Jedyne co nas łączy to narkotyki. Właśnie od nich mogliśmy pobierać wszelkie nasze cuda. Noże, koka, jointy, heroina, czego tylko dusza zapragnęła. Jak widać dzień dziecka się skończył i znaleźli nas. Za każdym razem kiedy ktokolwiek z nas miał spłacać swój dług przychodził w wyznaczone miejsce. Małe spóźnienie jak widać nie wchodziło w grę.

- Wpuścili ich tutaj?- spytałem, pocierając obite plecy.
- A jak myślisz? Sami weszli.- zaśmiał się, podchodząc do drzwi. Kiedy je tylko otworzył i wyszedł na zewnątrz odwrócił się jeszcze w moją stronę, uśmiechając się zadziornie.
- Pilnuj pięknej, bo jakimś sposobem dowiedzieli się o niej.
Zaledwie wypowiedział te słowa a już mogłem usłyszeć nadchodzące głosy Chloe oraz Jacoba. Wysłali do nas najokrutniejszą parę w okolicy, dobrze wiedziałem, że nam tego nie popuszczą.
Wybiegłem z pokoju od razu udając się do Alice. Gdy tylko dostrzegłem ją nieprzytomną na swoim łóżku wiedziałem, że muszę jak najprędzej znaleźć się przy Michelle.
- Alice, Alice kurwa ocknij się. Czego chcą!?- szarpnąłem dziewczyną pragnąc by choć na moment się ocknęła. Gdy tylko jej powieki drgnęły spytałem ponownie.- Po co przyszli!?
- Twoja dziwka.- zaśmiała się, wypluwając krew na pościel.
Rzuciłem ją z powrotem na łóżko, mając nadzieję, że jeszcze nie raz tak skończy. Przyszłość jak i przeszłość tej dziewczyny nie są ciekawe. Tym bardziej teraz, kiedy siedzi tutaj, nie życzę jej nic dobrego. Zasługuje na wszystko co złe. Dwulicowa dziwka ciągnące jedynie do kasy i łóżka. Sam nie sądziłem, że kiedykolwiek tak o niej pomyślę, w końcu niejedną noc spędziliśmy razem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mogłem dostać od niej jakiegoś syfa.

Otrząsnąwszy się z zamyśleń ruszyłem w kierunku pokoju Belli oraz Michelle, po drodze spotykając Maxa uciekającego w stronę wyjścia.
- Weź ją stąd! Czekam na zewnątrz!- usłyszałem za plecami jego głos, przez co jedynie przyspieszyłem biegu.
Gdy tylko dotarłem na miejsce Chloe już szarpała się z Bellą a Jacob starał się do niej dobrać. Bez słowa rzuciłem się w jego stronę, natychmiast odpychając od dziewczyny.
- Popatrz popatrz, któż to się zjawił.- zaśmiał się, od razu stając naprzeciwko mnie.
- Zostawicie ją i stąd wyjdziecie, jasne? Ona nie ma z tym nic wspólnego.- warknąłem, odpychając go kilkakrotnie w stronę drzwi.
Nim się obejrzałem, Jacob uderzył mnie z pięści w nos, powodując, że wpadłem plecami na roztrzęsioną Michelle, która wrzasnęła przerażona. Szybko otarłem twarz i, wyciągając nóż z kieszeni rzuciłem nim w napastnika, trafiając w jego udo. Po pokojach rozniósł się jego krzyk, przez co Chloe natychmiast zostawiła Bellę i podbiegła do partnera.
Korzystając z okazji złapałem Michelle za dłoń i pociągnąłem w stronę wyjścia, wołając również Bellę.

- Justin!- usłyszałem za sobą szept Michelle, która kurczowo trzymała się mojego ramienia.
Nie oglądając się za siebie po prostu wybiegłem z nią oraz Bellą z ośrodka, kierując się do auta Maxa.
- Justin!- nie był to już szept a raczej błaganie, wrzask przerażonej Michelle, która wyrwała swoją dłoń z uścisku i stanęła w miejscu. Widząc, że Bella wsiadła na miejsce pasażera i już zapięła pasy, podbiegłem do Michelle.
- O co chodzi!? Chodź, musimy stąd uciekać.- warknąłem, łapiąc ją za nadgarstek.
Na szczęście nie protestowała. Szybko wskoczyliśmy do auta, które ruszyło od razu. Gdy max wyjechał na ulicę usłyszeliśmy za sobą strzały oraz naboje odbijające się od naszego auta. Max wiedział, że może i tak się dziać, dlatego, gdy tylko miał okazję kupił kuloodporny samochód. Wiedział, że znajdzie się taki moment, jak ten. Taki dzień, że w końcu nie nadrobimy wszystkiego, tym samym rujnując to, co osiągnęliśmy.
- Wrócimy jutro z rana sprawdzić wszystko.- sapnął Max, przyspieszając.
Gdy znaleźliśmy się poza miastem spojrzałem na Michelle, która siedziała skulona obok mnie, nawet nie płacząc. Jak się okazało... Nie tylko my staramy się grać twardzieli.

- Mich...- szepnąłem, wyciągając w jej stronę dłoń. Tak, jak myślałem, odepchnęła ją, nie odzywając się nawet słowem.- Michelle.
- Zostaw mnie!- wrzasnęła, odsuwając się jeszcze dalej. Czując na sobie wzrok Belli oraz Maxa przełknąłem głośno ślinę, siadając na tyle blisko Michelle, by zetknąć swoją klatkę piersiową z jej plecami.- Nie słysz...- zaczęła, jednak nie dałem jej skończyć, ponieważ zakryłem jej usta dłonią, przyciągając do siebie.
Zsuwając zasłonę między kierowcą oraz pasażerem a tylnym siedzeniem posadziłem sobie Mich na kolanach, nie odsuwając dłoni od jej ust.
- A teraz mnie posłuchaj.- warknąłem, oplatając jednym ramieniem jej pas.- Pytaj o co chcesz, mów co chcesz, ale nie waż się na mnie krzyczeć. Jasne? Nie ręczę za siebie.- splunąłem, odsuwając dłoń od jej ust.
- Nienawidzę Cię, Bieber.- warknęła, spoglądając w moje oczy z wyższością oraz ogromną pewnością siebie.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Od Autorki:
Wiem, tydzień czekaliście wszyscy. Przepraszam Was za to, naprawdę. Po prostu... Nie mam weny. Nie wiem. Zresztą ten rozdział, tak czuję, coś mi nie wyszedł. Mam nadzieję, że Was nie zniechęcę do tego opowiadania :)

Cały rozdział pokazany oczami Justina. 
I co o tym sądzicie? 
O co w tym wszystkim może chodzić? 
Czy Michelle naprawdę miała na myśli to, co powiedziała? 
Gdzie teraz się uda cała czwórka?

xoxo

14 komentarzy:

  1. OMG ! To jest genialne, nie mogę się po prostu doczekać aż następnego ! + Życzę weny :')

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny! Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. ohoho cdownie

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest świetny i niech ci wena wróci bardzo szybko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny. Nie moge doczekac sie nastepnego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny,piszesz fajnie i oby tak dalej,niech cię wena nie opuszcz.a

    OdpowiedzUsuń
  7. Matko co tu się dzieje?! ;o
    MICH NIE GNIEWAJ SIĘ NA JUSA! ON CIĘ OCHRONIŁ! <3333

    OdpowiedzUsuń
  8. ŻYCZĘ WENY <3 Rozdział wyszedł ci świetnie więc jeżeli mówisz że ci się nie podoba to.. wow. kocham <3 !! nie mogę się doczekać kolejnego roz. pa.

    OdpowiedzUsuń
  9. CO JA O TYM SADZE? JESTES SUPER U TO FF JEST SUPER
    OMG KC X

    OdpowiedzUsuń
  10. Aaaaa ; D . Cudowny rozdział . Kocham Cię ♥ xD . Czekam na kolejny . Zapraszam do mnie : http://never-let-you-go-baby.blog.pl/ . Będę wdzięczna za komentarz , to wiele dla mnie znaczy ; >

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak zawsze świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zauważyłam, że nie masz zwiastunu.
    Jeżeli byś go chciała, serdecznie zapraszam na stronę http://mania-zwiast.blogspot.com/ !
    Zamów u KADU ;*, a na pewno nie pożałujesz ! :)

    Buziaki ;D


    Rozdział boski ;]]

    OdpowiedzUsuń
  13. Jezu, cudo! Czy mi się wydaje, czy Michelle jest zła na Justina za to, co zrobił Jacobowi, czyli jej dawnemu przyjacielowi... Mam rację? Cóż, zaraz się przekonam. :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy